Dzieci wzięły mnie do miasta, żebym im prała i sprzątała. Miałam dość życia służącej, ale wtedy stał się cud

Od dawna czułam, że moje życie zaczyna przypominać służbę. Dzieci sprowadziły mnie do miasta, aby pomagać im w codziennych obowiązkach. Gotowałam, prałam i sprzątałam, ale nigdy nie usłyszałam słowa podziękowania. Aż pewnego dnia, gdy już nie miałam sił, wydarzyło się coś niespodziewanego…

Czułam się zmęczona i zrezygnowana, chciałam wrócić do siebie, gdzie mogłabym wreszcie odpocząć. Ale zanim podjęłam tę decyzję, coś niezwykłego zmieniło bieg mojego życia. Czy to był cud, którego się nie spodziewałam?…

Początek końca

Z początku wszystko wydawało się w porządku. Dzieci zapewniały, że potrzebują mojej pomocy na jakiś czas, „tylko póki nie znajdziemy kogoś do sprzątania”. Zgodziłam się, bo co miałam zrobić? Moje serce chciało być blisko wnuków, a i myślałam, że może wreszcie będziemy spędzać więcej czasu razem jako rodzina. Jednak szybko zrozumiałam, że nie o wspólne chwile im chodziło. Praktycznie od razu zaczęli traktować mnie jak… służącą.

Życie w cieniu

Każdy dzień zaczynał się od porannego „Mamo, czy mogłabyś zająć się praniem?”, „Babciu, zrobisz obiad?” albo „Mamo, mieszkanie wygląda strasznie, musisz posprzątać”. Musisz. A ja, nie wiedząc, kiedy to się stało, przestałam być matką i babcią, a zaczęłam być „sprzątaczką na zawołanie”. Nie wspomnę już o tym, że każdy obiad musiał być gotowy na czas, a po kolacji to ja myłam gary. Nawet wnuki wiedziały, że babcia zawsze coś dla nich zrobi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś zapytał mnie, czy chciałabym gdzieś wyjść, czy potrzebuję odpoczynku. Czułam się jak zamknięta w złotej klatce. Pięknej, miejskiej klatce, pełnej obowiązków, z których nie mogłam się wyrwać.

Narastająca frustracja

Wreszcie coś we mnie pękło. Znalazłam się na granicy wytrzymałości, a rozmowy z dziećmi stawały się coraz bardziej napięte. Pewnego wieczoru, gdy znów sprzątałam po kolacji, córka rzuciła niedbale: „Mamo, jutro przychodzą moi znajomi, musisz posprzątać salon, bo jest tam bałagan”. Moje ręce opadły, a w mojej głowie zapaliło się czerwone światło. Nie wytrzymałam.

– Czy ja naprawdę muszę robić wszystko?! – wykrzyczałam.

Nikt nie spodziewał się mojej reakcji. Dzieci patrzyły na mnie z niedowierzaniem, jakby to, co powiedziałam, było największym absurdem świata. Ale to tylko dolało oliwy do ognia. Zaczęli się bronić, tłumaczyć, że przecież nigdy mi niczego nie narzucali, że zawsze mogłam powiedzieć, że czegoś nie chcę robić… ale prawda była taka, że po prostu wykorzystywali moją cierpliwość.

Punkt kulminacyjny

Czułam, że muszę wyjechać, uciec. Przestałam odbierać telefony od dzieci, wyłączyłam komórkę i postanowiłam wrócić na wieś, do mojego małego domku. Miałam dość mieszkania w ich pięknym, wielkim mieszkaniu, gdzie jedynym moim obowiązkiem było służenie im. Zdecydowałam, że skończę z tym, zanim doszczętnie stracę szacunek do samej siebie.

Już miałam spakowane walizki, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie. Była to córka. Łzy płynęły po jej policzkach, a za nią stał mój syn, równie przejęty. Nie spodziewałam się tego. W tym momencie stało się coś, co zmieniło wszystko.

Niespodziewany zwrot akcji

„Mamo, przepraszamy” – zaczęła córka. „Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo cię wykorzystywaliśmy. Myśleliśmy, że sprawiasz nam przyjemność, a nie widzieliśmy, że to ty potrzebujesz odpoczynku. Chcemy to naprawić…”

Zaniemówiłam. Dzieci, które dotąd widziałam jako bezduszne, nagle zmieniły front. Zamiast prosić mnie o kolejne przysługi, zaczęli pytać, czego ja potrzebuję. To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że naprawdę mnie rozumieją. A potem stało się coś jeszcze bardziej niespodziewanego.

Syn podszedł do mnie, wręczając bilet na wycieczkę do ciepłych krajów, mówiąc: „Mamo, to jest dla ciebie. Jedź, odpocznij. My teraz zajmiemy się wszystkim”. Byłam w szoku. W ciągu kilku minut świat, który wydawał mi się tak ciemny, nabrał nowych barw.

Zakończenie pełne cudu

Pojechałam na tę wycieczkę. Dzieci, jak obiecały, zajęły się domem, a ja wreszcie mogłam odpocząć. To był cud, którego się nie spodziewałam. Zrozumiałam, że czasem trzeba po prostu powiedzieć „dość”, żeby ludzie wokół nas dostrzegli, że też jesteśmy ważni. Zaczęliśmy budować nasze relacje na nowo. Tym razem jako rodzina, a nie jak pracodawcy i służąca.

A jak Wy byście postąpili na moim miejscu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!