Sąsiad traktował swoją służącą jak własność, bez cienia szacunku. Postanowiłam jej pomóc, nie spodziewając się jednak, jak wysoką cenę przyjdzie mi za to zapłacić…

Od dłuższego czasu nie mogłam spokojnie patrzeć, jak mój sąsiad traktuje swoją służącą. Każdy jej ruch był kontrolowany, a każde słowo wykrzykiwane, jakby była nic niewartą marionetką. Postanowiłam zareagować, choć nie spodziewałam się, jak wiele będę musiała zaryzykować…

Kiedy zauważyłam, że dziewczyna unika kontaktu wzrokowego, zawsze stoi z opuszczoną głową i niemal bezgłośnie wykonuje wszystkie polecenia sąsiada, wiedziałam, że coś jest nie tak. Długo planowałam, co zrobić, i w końcu podjęłam decyzję…

Życie za zamkniętymi drzwiami

Byliśmy sąsiadami od lat, ale nigdy nie widziałam tego mężczyzny, by zachowywał się z szacunkiem wobec kogokolwiek. Szczególnie dotkliwe były sceny, które rozgrywały się w jego domu – choć dzielił go z młodą, cichą służącą, traktował ją bardziej jak własność niż człowieka. Każdy dzień wypełniony był jego rozkazami, upokorzeniami, a czasem nawet gniewnymi wybuchami, które słyszałam przez ścianę.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Stałam na balkonie, gdy nagle usłyszałam jej cichy płacz. Bez zastanowienia podeszłam pod jego drzwi. Drżącą ręką nacisnęłam dzwonek, a gdy usłyszałam kroki zbliżającego się sąsiada, serce zaczęło bić mi szybciej. Otworzył drzwi i zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem.

Krok do przodu – krok w przepaść?

Zapytałam, czy wszystko w porządku, i próbowałam zagaić rozmowę. Oczywiście zaprzeczył, jakoby coś złego działo się w jego domu. Zamknął mi drzwi przed nosem, ale byłam już pewna, że za tymi zamkniętymi drzwiami kryje się coś więcej. Chciałam pomóc, choć wiedziałam, że ryzykuję jego gniew. I wtedy pojawił się plan…

Zaczęłam regularnie spotykać się z młodą dziewczyną pod pozorem niesienia jej zakupów lub rozmowy. Nasze spotkania były pełne obaw, ale i nadziei, że może znajdzie w sobie odwagę, by w końcu wyrwać się z tego miejsca. W końcu, po miesiącach rozmów, podjęła decyzję o odejściu, a ja obiecałam, że jej pomogę.

Niespodziewana cena za pomoc

W dniu, gdy miała opuścić dom sąsiada, doszło do kłótni. Przyłapał mnie na pomaganiu jej z bagażami. Wykrzyczał, że jestem wścibską sąsiadką, że wtykam nos w nie swoje sprawy. Nie słuchał moich argumentów, tylko dalej wyzywał dziewczynę. Wtedy zrobiłam coś, czego sama się po sobie nie spodziewałam – stanęłam przed nim i powiedziałam mu wprost, co o nim myślę. Wyrzuciłam z siebie wszystkie gniewne słowa, które zbierałam przez te wszystkie lata. W tamtym momencie straciłam poczucie strachu.

Nie spodziewałam się jednak, że mści się na mnie. Zaczęły pojawiać się plotki o moim życiu osobistym, które rozpuszczał po całej okolicy, mówiąc, że jestem „problemową sąsiadką” i że „moje związki zawsze kończą się porażką”. Spowodował, że nawet niektórzy bliscy znajomi zaczęli się ode mnie odwracać. Nie miałam pojęcia, że pragnienie niesienia pomocy może przynieść takie konsekwencje.

Prawda wychodzi na jaw

Cały czas wspierałam młodą dziewczynę, ale sama czułam się coraz bardziej osamotniona. Pewnego dnia jednak na jaw wyszło coś, czego się nie spodziewałam. W trakcie jednej z rozmów dowiedziałam się, że sąsiad rzeczywiście miał poważne problemy. Jego zachowanie wynikało z ukrywanej przez lata traumy i nieleczonej choroby. Być może dlatego starał się dominować nad innymi – chciał, by choć na chwilę poczuli się tak, jak on czuł się wewnętrznie przez większość swojego życia.

Gdy dotarło do mnie, że złośliwość, jaką mnie obdarzał, była wynikiem jego własnych problemów, poczułam mieszankę ulgi i smutku. Czułam ulgę, że teraz mogę lepiej zrozumieć jego zachowanie, ale smutek, że żadna rozmowa ani konfrontacja nie mogły tego zmienić. Mimo wszystko wiedziałam, że decyzja o pomocy służącej była słuszna, nawet jeśli za nią zapłaciłam.

Jak myślicie, co mogłam zrobić inaczej? Czy warto ryzykować swoją reputację, aby pomóc komuś w potrzebie? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku, jakie jest Wasze zdanie!