Szwagierka i jej mąż mają tupet. Pomogliśmy im z pracą i mieszkaniem w Anglii, a oni wciąż wyciągali łapy po więcej
Kiedy Anka i jej mąż prosili nas o pomoc w Anglii, nie mogliśmy odmówić. Zorganizowaliśmy im pracę, dach nad głową i wszystko, co było potrzebne do startu. Myśleliśmy, że będą wdzięczni. Niestety, ich oczekiwania szybko wymknęły się spod kontroli…
Nie minęły dwa miesiące, a nasz dom przypominał hostel dla krewnych z Polski. Anka zachowywała się, jakbyśmy byli jej służbą. Gdy postanowiliśmy powiedzieć „dość”, wybuchła awantura, a jej prawdziwe zamiary wyszły na jaw…
Początek nowego życia w Anglii
Kiedy Anka, moja szwagierka, zadzwoniła z błagalnym tonem, żebym pomogła jej i mężowi w przeprowadzce do Anglii, nie miałam serca odmówić. Z mężem od kilku lat mieliśmy stabilne życie za granicą, więc znalezienie im pracy i wynajęcie pokoju na start wydawało się drobnostką. „Tylko na chwilę, obiecujemy!” – zapewniała Anka, a ja naiwnie wierzyłam, że rzeczywiście chcą szybko się usamodzielnić.
W pierwszych tygodniach wszystko szło zgodnie z planem. Mieszkali u nas, ale aktywnie szukali swojego lokum. Niestety, szybko zaczęłam zauważać, że wygodna kanapa w naszym salonie zaczęła im odpowiadać bardziej, niż powinna. „Nie mamy jeszcze odpowiednich funduszy” – tłumaczyła Anka, ale coś mi w tym wszystkim nie grało.
Goście na każdą okazję
Sytuacja pogorszyła się, gdy Anka zaczęła sprowadzać kolejnych gości z Polski. Najpierw kuzynka, potem kolega z liceum. „Oni tylko na kilka dni” – mówiła, ale kolejne weekendy zamieniały nasz dom w zatłoczony hotel. Mój mąż milczał, bo przecież „to rodzina”, ale ja miałam coraz mniej cierpliwości. Gotowanie dla pięciu osób, sprzątanie po nich i znoszenie ich głośnych rozmów do nocy powoli doprowadzało mnie do szału.
Kulminacją był wieczór, kiedy wróciłam z pracy i odkryłam, że Anka bez pytania otworzyła naszą butelkę drogiego wina, którą trzymaliśmy na rocznicę. „Myślałam, że to na gości” – rzuciła beztrosko, jakby nic się nie stało. Mój mąż tylko wzruszył ramionami, ale ja wiedziałam, że coś muszę z tym zrobić.
Kiedy miarka się przebrała
Postanowiłam porozmawiać z Anką na spokojnie. Wyjaśniłam, że czas najwyższy, by zaczęli szukać mieszkania na własną rękę. W odpowiedzi usłyszałam: „No chyba żartujesz! Przecież mamy dzieci w Polsce, którym musimy wysyłać pieniądze. Poza tym, to tylko chwilowe!” Chwilowe? Mieszkali u nas już pół roku!
Mój mąż próbował załagodzić sytuację, ale Anka była nieugięta. Kiedy zasugerowałam, że mogliby zredukować wydatki, spojrzała na mnie z ironią: „Łatwo ci mówić, bo masz wszystko podane na tacy.” To była ostatnia kropla.
Prawda wychodzi na jaw
Tydzień później przypadkiem znalazłam na stole kartkę z agencji wynajmu mieszkań. Ku mojemu zdziwieniu, Anka i jej mąż wcale nie mieli problemu z finansami. Okazało się, że wynajęli małe mieszkanie dwa miesiące wcześniej, ale postanowili go nie używać – zaoszczędzili na czynszu, wykorzystując naszą gościnność! „Przecież to byłoby głupie płacić za dwa miejsca” – tłumaczyła się, gdy skonfrontowałam ją z tym faktem.
Nie było sensu kontynuować tej farsy. Spakowaliśmy ich rzeczy i jasno daliśmy do zrozumienia, że ich pobyt u nas dobiegł końca. Wyprowadzili się obrażeni, a ja po raz pierwszy od miesięcy poczułam spokój.