Teściowa marzyła o spokojnej starości. Dopóki nie wprowadziła się do nas i nie zaczęły się kłótnie o to, kto zajmie się jej kolekcją roślin…
Teściowa zawsze miała bardzo jasną wizję swojej przyszłości. Odkąd pamiętam, mówiła o tym, jak wyobraża sobie spokojne życie na starość. Chciała ciszy, harmonii, a przede wszystkim – czasu na opiekę nad swoją ukochaną kolekcją roślin. Miała ich setki – od storczyków po paprocie, każdy zakątek jej domu był wypełniony zielenią. Każda roślina miała swoje specjalne miejsce, a teściowa poświęcała im mnóstwo uwagi.
Kiedy zbliżał się moment, w którym miała się do nas wprowadzić, wiedziałam, że nie będzie to proste. Ale z drugiej strony, co mogło być tak trudnego w opiece nad roślinami? Przecież to tylko podlewanie, przesadzanie od czasu do czasu… Tak myślałam, dopóki nie okazało się, że dla teściowej te rośliny były czymś więcej – były jej pasją, niemal członkami rodziny.
Kolekcja, która zawładnęła naszym domem
Wprowadzenie się teściowej do naszego domu początkowo przebiegało w miarę spokojnie. Zorganizowaliśmy jej pokój, a ona powoli zaczęła przenosić do nas swoje rzeczy. Ale już po kilku dniach zauważyłam, że nie tylko jej rzeczy się mnożą, ale i rośliny. Wkrótce nasz salon, który kiedyś był pełen przestrzeni, stał się miniaturową dżunglą. Stoliki, półki, parapety – wszystko było wypełnione roślinami.
Każda roślina miała swoją historię, swoje potrzeby i wymagała specjalnej troski. Teściowa, z miłością w oczach, tłumaczyła mi, jak ważne jest, żeby storczyki miały odpowiednią wilgotność, paprocie dostawały odpowiednią ilość światła, a kaktusy… no cóż, po prostu były.
Na początku podchodziłam do tego z entuzjazmem, ale szybko okazało się, że teściowa miała znacznie bardziej sprecyzowane oczekiwania. Podlewanie to była tylko jedna z części tej układanki. Każda roślina wymagała odpowiedniego nawozu, czasu na rozmowę (tak, teściowa wierzyła, że trzeba z nimi rozmawiać), a niektóre nawet specjalnych rytuałów, jak ustawianie w odpowiednim kierunku.
Kłótnie o rośliny
Z czasem zaczęło się robić napięcie. Zajmowanie się roślinami teściowej szybko przerodziło się w obowiązek, którym nikt z nas nie miał ochoty się zajmować. Mąż próbował pomagać, ale teściowa zawsze miała coś do poprawienia. „Nie tak się podlewa storczyki! Zbyt mało wody!”, „Dlaczego przesadziłeś paproć? Ona lubi ciasne doniczki!” – codziennie pojawiały się nowe pretensje.
Ja, choć na początku starałam się pomagać, szybko doszłam do wniosku, że niezależnie od tego, co zrobię, to nigdy nie będzie wystarczająco dobre. Każda próba pomocy kończyła się na tym, że teściowa robiła to wszystko jeszcze raz, po swojemu. Ale kiedy zaczęła nalegać, że to ja powinnam przejąć opiekę nad jej roślinami, nie wytrzymałam.
– „Nie rozumiem, dlaczego to ja mam się nimi zajmować. To twoje rośliny!” – wybuchłam któregoś dnia, gdy teściowa próbowała mi tłumaczyć kolejny raz, jak odpowiednio „masować” liście monstery.
– „Bo to proste! Wystarczy tylko włożyć w to trochę serca!” – odpowiedziała. Ale ja czułam, że moje serce nie wystarczy do obsłużenia tej zielonej armii, która wchodziła nam dosłownie na głowę.
Kto przejmie dowodzenie?
Kłótnie o rośliny stały się częścią naszej codzienności. Mój mąż starał się unikać tematu, twierdząc, że to „tylko rośliny”. Ale dla teściowej i dla mnie były to coś więcej – symbol codziennych frustracji i braku zrozumienia. Żadne z nas nie chciało zająć się całą kolekcją, a teściowa czuła, że wszyscy od niej oczekują, że zrobi to sama, mimo że miała już swoje lata.
W końcu, po kilku miesiącach takich kłótni, postanowiliśmy znaleźć kompromis. Zorganizowaliśmy harmonogram – każdy miał swoją działkę. Teściowa była odpowiedzialna za storczyki, mąż za kaktusy (to było najprostsze zadanie), a ja przejęłam paprocie i monstery. Oczywiście, nawet wtedy nie obyło się bez uwag i poprawek ze strony teściowej. Ale przynajmniej udało nam się jakoś podzielić obowiązki.
Ostateczna nauka
Teraz, gdy minęło już trochę czasu, zaczęłam się przyzwyczajać do tego, że nasze życie codzienne kręci się wokół roślin. Choć nigdy nie marzyłam o tym, żeby zostać „ogrodnikiem domowym”, nauczyłam się doceniać tę zieleń w naszym otoczeniu. A teściowa? Cóż, choć wciąż jest wymagająca, stała się bardziej elastyczna – przynajmniej czasami daje nam odrobinę oddechu.
A co Wy byście zrobili na naszym miejscu? Jak radzicie sobie z domowymi „kolekcjonerami” roślin? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku! 🌿😅